Wyciągam Whitmana. Prawdopodobnie tylko popatrzę. Zaciąłem się. Synteza z metafizyki. Ludzie wymyślają. A czasy takie konkretne. Whitman:”Logika i kazania nigdy nie przekonują, wilgoć nocy głębiej wdziera się w moją duszę.” Spróbuję też. Jutro geometria. Tak precyzyjna, że nie wcisnę litery. Cisnąłem w kąt Steinera. Światy równolegle już mnie nie bawią. O kwiatach pisanie też mnie nie bawi. Podlewam architekturę. Stalowa, na pewno wyrośnie. Później rdza ją zegnie, jak nas…starość. Nim starość i rdza nas dosięgną, „Pieśń o sobie” zaśpiewajmy. Walt, chodź z nami…a Walt „raduj się…” Nieustająco nim starość i rdza. Pieśń z mej piersi dmie…śpij dobrze, wstań smacznie. Walt, daj spokój. Już nawiązuję, tyle miejsca zostawiłeś. Wiem, dziękuję, dopiszę rozdział, może dwa. Obiecuję, będzie dobre. Światło, powieka zasnęła. KRO. PK. A.