Głową punktuję poduszkę. Dobrze, że pióra amortyzują moje myśli. Kiedyś zsuwały się wraz z kroplami deszczu spływającego po szybie tramwaju linii 12. Myślałem wtedy bardziej śmielej. Te bardziej śmiałe marzenia wyprzedzały wtedy zakręty czasoprzestrzeni. Dzisiaj wolniej wchodzę w te zakręty. Nie czuję już zapachu starego pisarza z Falęckiej. Jak mi brakuje tej starej „nory”, sterty starych książek i błyszczących butów poety. Marszczę brwi. Wiem, tam smakowało mi życie. Pomyślałem, muszę mieć taką swoją prywatną norę – pieprzyć wszystkie spiżowe. W norach musi tętnić życie, a zupa smakować. Przed chwilą pękł mi ołówek, on też końcówki zdań pisał ołówkiem. Obok zawsze stał kubek z wiązką przeróżnych. Zawsze mogłem wybrać, który tylko chciałem. Zachęcał – pisz- nigdy nie wiedziałem czy to zachęta czy raczej troska – musisz się synu jeszcze wiele nauczyć. Zawsze wychodziłem od niego z lekką niepewnością i stertą książek pod ręką. Znaczyło tyle: czytaj i pisz. To nic, że o nas zapomną. My nie zapomnimy o sobie nigdy…nie tolerował tandety. Tylko czy potrafiłem wstrzelić się w jego skale? Pisz o tym co ważne, o człowieku, bo ma to największą wartość. Oprze się próbie czasu. Zegar. Przepraszam, muszę już iść. Nadjeżdża mój tramwaj do snu…