A jeśli pomarszczy mnie zbyt mocno pozostanie zieleń oczu i niedokończone miłości. Nadzieje odstawione na półkę i zmrożone łzy. Kiedy byłem młody oddychałem miarowo i szybko. Teraz sam już nie wiem. Kiedyś będzie za późno dzisiaj jest zbyt wcześnie. Teleportował mnie czas bym starość zobaczył. Obleciał mnie strach. Emerytura spłonęła rumieńcem. Kupony odcinam z poezji. Herezje dobrze się sprzedawały. Choć księgowanie przychodów było zbyt kreatywne. Nie starczyło na willę z basenem. Za to, zostało mnóstwo katalogów. Zadrżała jednak waga od ciężaru słów aż na Marsie znalazłem wystarczających gabarytów skup. Młodość zbyt szybka starość za wolna. W dłoni ściskam dobre wspomnienia, a w sercu wszystkie rozmowy z Tobą. Psie kupy i wycie o świcie. Syn mi się gdzieś zapodział, artyści płodzą co innego. Wiem, życie to czasami wściekłe rozmowy i konieczne mycie kibla – nikt o tym nie chce publicznie bo śmierdzi. Publicznie wolimy gdy wszystko jest elegancko. Artysta wali prosto z mostu. Pewnego dnia starość i tak przyjdzie jak wyblakłe zdjęcia. Zabezpieczyłem się już dzisiaj. Listy tradycyjne zawierają znacznie więcej Ciebie niż cyfrowe. Uśmiechamy się do siebie emojami. Żarty jakieś. Oddycham, czuć noc – za oknem ktoś świętował rocznicę ślubu. Świętuję noc. Marszczę brwi. Teleportuję jeszcze kilka chwil nie szkodzi jutro znowu zaleje Cię niezliczona ilość cyfrowego szlamu. Bredzę? To artystyczna demencja. Poproszę łyk…wina…już mi przechodzi…